“Mówiąc
o samobójstwie, być może jest godne uwagi, że
obaj bohaterowie Dostojewskiego zabili się: Strawogin z
obojętności i samo obrzydzenia, Kiryłow po latach
planowań gestu, aby zademonstrować, że nie ma Boga, i
że ludzie są wolni by czynić tak jak uważają.
Moje samobójstwo będzie mniej dydaktyczne”. Nanavira Thera
*
Chociaż
napisałem tobie w moim ostatnim liście, że oscyluję
pomiędzy ekstremami złożenia szat i samobójstwem,
nie mam żadnych wątpliwości co powinienem wybrać.
Dla mnie przynajmniej bardziej inteligentne z tych dwóch
rzeczy jest samobójstwo, powrót do świeckiego
życia byłby czystą słabością, i w
każdym razie czułbym się żałośnie. Ale
jak można się zabić? Na początku tego miesiąca
faktycznie podjąłem próbę, ale bez powodzenia,
źle to obliczyłem. Przeczytałem gdzieś, że
dwóm starszym paniom w Anglii udało się to przez
wstrzymanie oddechu i pomyślałem sobie, że co mogły
te dwie starsze panie to i ja mogę. Pośpieszne założenie!
Te starsze panie były bardziej twarde niż nasza męska
duma skłonna uważać i muszę oddać im pełen
honor za przeprowadzenie bardzo trudnego zadania. Znalazłem to
zupełnie niemożliwym, gdy brak tlenu stał się
odczuwalny, by wstrzymać impuls złapania świeżego
powietrza. Człowiek żyje i uczy się (szczególnie
odpowiednie motto dla nieudanego samobójstwa, jak myślisz?).
Prawdopodobnie potrzeba praktyki by osiągnąć krytyczny
punkt, jeden wstrzymany oddech więcej każdego dnia aż
w końcu dojdzie się do straty przytomności. W każdym
razie nie czuję pokusy by próbować tego jeszcze raz.
A co z
nożem? W teorii wydaje się to szybkie i proste jeżeli
przetniemy w odpowiednim miejscu. Ale w praktyce to ekstremalnie
trudne podciąć sobie gardło z zimną krwią
(nawet jeżeli wytryśnie z niego gorąca krew). To
wymaga desperacji lub przynajmniej silnego poczucia pilności.
Myśl o kolejnym dniu życia musi być nie do
wytrzymania. Próbowałem tego około dziesięciu
dni temu ale nawet gdyby nie przerwała mi mocna
burza, która spowodowała zalanie miejsca i sprowadziła
mnie z powrotem na ziemię, to bardzo mało prawdopodobne bym
przeszedł przez to wszystko. Moja postawa jest zbyt refleksyjna
i brakuje mi koniecznej potrzeby pilności jak i też
rozpaczy. [Podczas tych prób nieprzyjemne uczucie w żołądku
(bardziej dokładnie, mojego normalnego dyskomfortu) dało
się we znaki, bez wątpienia z powodu nerwowego napięcia.
Również przy jednej okazji, lekkie popuszczenie moczu, co
jak pamiętam zdarzyło mi się tylko raz, w szkole,
czekając na moją kolej wyjścia na scenę by
śpiewać. Szkoła to piekło.]
Trucizna?
Tu potrzebna jest wiedza eksperta; inaczej można łatwo
skończyć czyniąc rzeczy dla siebie bardziej
nieprzyjemnymi bez wytworzenia pożądanego efektu.
Histeryczne kobiety piją kwas by zrewanżować się
swym niewiernym kochankom spektaklem swej agonii, ale to oczywiście
nie moja brożka. Poza tym, jak bhikkhu może posiąść
odpowiednią truciznę? Brwi mogą wznieść się
w górę jeżeli poproszę dayaka, o małą
butelkę jodyny, dwadzieścia tabletek nasennych i cyjanek
potasu. No i pewne trucizny są nieodpowiednie. Najlepiej umrzeć
uważnie i z rozwagą i przedawkowanie opiatów czy
usypiaczy powinno być zatem unikane. Powieszenie się wydaje
się niekonieczne bolesne, jeżeli przeprowadzone umiejętnie.
Zaskakująco duża liczba mnichów wydaje się
posiadać obecnie pistolety, ale nie jestem jednym z nich, tak
więc zastrzelenie się odpada. Umiem pływać,
utonięcie zatem jest trudne. By dać się przejechać
przez pociąg, musiałbym iść aż do Matara; a
oblanie benzyną własnego ciała i podpalenie się,
choć z pewnością spektakularne (zwłaszcza nocą)
musi być strasznym doświadczeniem (ale wierzę, że
czasami się tego próbuje).
Pozostaje forma samobójstwa o której słyszy się
zadziwiająco mało – zagłodzenie. Dlaczego tak
jest? Czy to nie dla tego, jak zauważa Albert Camus, że
człowiek rzadko popełnia samobójstwo w wyniku
refleksji? Większość samobójstw dojrzewa
ignorowane w najdalszych zakątkach ludzkiego bytu, aż do
czasu kryzysu zainicjowanego jakimś trywialnym wydarzeniem i
człowiek kończy swe życie nagłym gestem. Ci, u których odwrotnie,
decyzja
by się zabić nie jest
emocjonalna lecz uczyniona z pewną rozwagą, z pewnych
określonych powodów, prawie zawsze wybierają
zagłodzenie. Tu na przykład znajdziesz strajkującego
przez głodówkę, którego cele są
polityczne lub inne, głodującego aż do śmierci co
protestuje przeciwko jakiejś niesprawiedliwości,
rzeczywistej czy wyimaginowanej, osobistej lub publicznej. Ale ci
ludzie zwykle nie są nazywani samobójcami, częściowo
prawdopodobnie dla tego, że rzadko doprowadzają to do
końca, ale pryncypialnie, jak mi się wydaje ponieważ
termin “samobójstwo” ma zabarwienie emocjonalnie
stowarzyszone z aktem zabicia siebie nie dla lepszego powodu niż
ten, że się ma już dość tego życia.
Taki gest zagraża podważeniem cennego społecznego
bezpieczeństwa, które bazuje na konwencji, że “życie
jest warte by żyć”. Samobójstwo stawia znak
zapytania przed tym niekwestionowanym aksjomatem i społeczeństwo
nieuniknienie rozpoznaje ten akt ze strachem i niedowierzaniem jako
akt zdrady zaufania.
(Jest w zwyczaju, w Anglii przynajmniej, by koronerzy wydawali wyrok;
”samobójstwo spowodowane zakłóceniem
umysłowego balansu”. Ta obraza automatycznie stawia ofiarę
na złej pozycji i zapewnia społeczeństwo, że
wszystko jest jak najlepiej w tym najlepszym ze wszystkich możliwych
światów. Czy zauważyłeś, że
socjalistyczne rządy reagują ze szczególną trwogą
na indywidualne samobójstwo? To bezpośrednia krytyka ich
podstawowych założeń). Jeżeli ofierze nie udała
się jej próba, społeczeństwo bierze swój
rewanż na niej wsadzając ją do więzienia (gdzie
prawdopodobnie oczekuje się od człowieka by zrozumiał
rzeczywiście, że życie warte jest tego by żyć).
Ci z kolei, którzy mogą wykazać się dobrym
powodem do zakończenia życia (np człowiek zaangażowany
politycznie) czynem tym nie kwestionują tej konwencji a zatem są
uznawani za bezpiecznych i godnych szacunku. I tak uciekają
przed niesławą. Głodówka i samobójstwo
zatem rzadko są ze sobą stowarzyszone. Z mojego punktu
widzenia jednak, widzę, że mogą one być
stowarzyszone. Nie zatrzymam się tutaj w celu omówienia
samobójstwa w świetle Dhammy, oprócz uwagi, że
choć nigdy nie zachęcane, nie jest ono też wielkim
przewinieniem, jak się czasami ogółowi może
wydawać i konsekwencje tego aktu będą się różnić
w zależności od okoliczności - dla puthujjana
mogą
one być bardzo poważne, ale dla arahata (np czcigodnego
Channa Thery, są zerowe). Pragnę tu raczej rozważyć
ewidentne zalety zagłodzenia się, które oferuje ono
temu kto zdecydował się na samobójstwo w rezultacie
refleksji. 1)Własne działanie jest mniej prawdopodobnie
narażone na błędną interpretację. Choć
to może być sprawą małej wagi dla siebie samego,
może to mieć znaczenie dla innych ludzi. W pewnych
przypadkach może być ważne by zrozumieć dlaczego
dana osoba wybrała samobójstwo. 2)Ma się
wystarczająco dużo czasu (dwa tygodnie? miesiąc?
dłużej?) by ponownie rozważyć swą decyzję
i zmienić ją gdy to konieczne. 3)Słyszałem, że
pierwszą rzeczą która
zanika przy głodówce jest pociąg seksualny. Jeżeli to prawda, ma to
oczywistą zaletę dla mnie w mojej obecnej sytuacji, gdyż
śmierć z towarzyszącym jej zmysłowym pragnieniem
jest w najwyższym stopniu niefortunna. 4)Ma się możliwość
kontemplowania zbliżającej się śmierci z wygodą,
jest czas by uwolnić się od pozostałych zmartwień
czy trosk związanych z życiem. 5)Można obserwować
postępujące osłabienie ciała. To asubhasańńa
gdzie ciało jawi się jako obiekt odpychający. 6)Można
bezpośrednio obserwować zależność tego ciała
od pokarmu. 7)Mówi się, że przy głodówce
umysł staje się coraz jaśniejszy (choć i bardziej
oderwany), wraz ze słabnięciem ciała. 8)Głodówka
wydaje się oferować dobrą szansę na świadomą
i trzeźwą śmierć co jest w najwyższym
stopniu pożądane. 9)Dyskomfort głodówki, choć
z pewnością nieprzyjemny wydaje się do wytrzymania (tj
jeżeli osądzić to na podstawie zaskakująco dużej
liczby osób, które podjęły dobrowolną
głodówkę z trywialnych powodów).
Wielką wadą samobójstwa przez zagłodzenie jest
to, że nie jest to rodzaj rzeczy (chyba, że się ma
odosobnioną jaskinię z dostępem do wody), którą
można przeprowadzić w samotności. Trzeba liczyć
się z pytaniami. Ciekawość społeczna musi być
zaspokojona. Prawdopodobnie najlepsze rozwiązanie to oznajmić
swą decyzję z wyprzedzeniem i pogodzić się z
wizytami miłych ludzi, prawdopodobnie mających bardziej
dobre intencje niż dobrze poinformowanych, którzy przyjdą
zbawić nas od naszej własnej głupoty. Jeśli to
stanie się zbyt kłopotliwe, zawsze można oddać
się złośliwej przyjemności pytania ich czy
przyjdą na pogrzeb.
*
Rozważając sprawę samobójstwa mnicha, pogląd,
że lepiej jest dla niego by złożył szaty niż
się zabił, gdy odkrył, że nie jest w stanie
uczynić dalszego progresu jest – jeżeli mi wybaczysz,
że tak powiem – poglądem świeckiego. Jest
przynajmniej jeden mnich w czasach Buddy, czcigodny Channa Thera –
który (na przekór temu co mówią komentarze)
zabił się jako arahat z uwagi na nieuleczalną chorobę;
i jest wiele innych przykładów w Suttach, mnichów,
którzy jako ariyapuggala
odebrali sobie życie (i czyniąc
tak stali się arahatami np Godhika Thera czy Vakkali Thera).
Jeden z nich (który stał się arahatem) czcigodny
Sappadasa Thera nie umiał się pozbyć pożądliwych
myśli przez 25 lat i chwycił za brzytwę by podciąć
sobie gardło mówiąc:
Użyję
noża
–
jaki dla mnie pożytek z tego życia?
Jak
ktoś taki jak ja może spotkać śmierć
opuszczając trening?
I Budda sam ostrzega w (M 122), że ten kto staje się
świeckim po uprzednim podążaniu za nauczycielem może
znaleźć się po śmierci w piekle. Zupełnie
nie ma co do tego wątpliwości, cokolwiek na ten temat może
myśleć opinia publiczna, że mnichowi raczej gorzej
się doradza by złożył szaty niż by zakończył
swe życie, to oczywiście w przypadku gdy uczciwie
praktykował Naukę Buddy. Trudno świeckiemu (a
obecnie nawet większości mnichów obawiam się)
zrozumieć, że kiedy bhikkhu poświęca całe swe
życie jednemu celowi, może nadejść czas, że
już dłużej nie może on zawrócić –
świeckie życie jest dla niego nie do przyjęcia. Jeżeli
nie może on osiągnąć swego celu jest tylko jedna
rzecz dla niego do zrobienia – umrzeć. (Prawdopodobnie nie
wiesz, że Budda powiedział, że słowo “śmierć”
dla mnicha oznacza powrót do świeckiego życia).
(Opamma Samy 11)
*
Nie, nie słyszałem o wietnamskim mnichu, który się
podpalił. Można podziwiać odwagę ludzi, którzy
pozwalają sobie, zachowując przy tym pełen spokój,
na spłonięcie. Od razu myśli się: “Czy
byłbym zdolny do zrobienia tego samego?” Gdyby przypadkowo
spotkało mnie to teraz, z pewnością pozwoliłbym
sobie na grymas twarzy i jęknięcie lub dwa (przynajmniej).
Ale to porównanie w rzeczywistości nie jest sprawiedliwe.
Ten mnich ewidentnie był już spalany wewnętrznie przez
entuzjazm czy niechęć i stąd już niewielki krok
by spalić się zewnętrznie dzięki benzynie i
płomieniom. Ale ja obecnie nie odczuwam ani entuzjazmu ani
niechęci i rzadko kiedy innymi czasy. Poza tym mnich ten miał
liczną zainteresowaną widownię a to musi dużo
pomagać. Przed tak zaciekawionym i jak myślę lekko
wrogim tłumem, można odegrać całkiem dobre
przedstawienie. Ale te akty heroizmu nie są tak zupełnie
niespotykane w historii świata. W nocie edytora do mojego
Kierkegaarda odkryłem następujące: “Mucius
Scaevola jak powiadają włożył swą prawą
rękę w płomienie i pozwolił jej spłonąć
na oczach Etruskiego króla Porfinnasa, bez zmiany wyrazu swej
twarzy”. (CUP 568).
Ale najbardziej celebrowanym z tych samo-podpalaczy jest Kalanos. Bez
wątpienia pamiętasz, że Kalanos był hinduskim
ascetą – choć nie buddystą, który
towarzyszył armii Aleksandra podczas jej wycofywania się z
Indii. W pewnym momencie ogłosił on, że nadszedł
jego czas by umrzeć i zaaranżował skonstruowanie
pogrzebowego paleniska. Wszedł na nie i je podpalił i
siedział ze skrzyżowanymi nogami, nieruchomo, aż jego
ciało pochłonęły płomienie.
Cóż za okazja! Przed całą grecką armią
i prawdopodobnie przed samym Aleksandrem Wielkim osobiście na
niego patrzącym; i każdy z tych twardych i niepokonanych
weteranów, którym nie obcy był ból i
cierpienie, zastanawiający się czy on sam byłby zdolny
do takiej chłodno-krwistej wytrzymałości; ze
spoglądającymi na niego oczami przyszłych pokoleń
(jego sława przetrwała dłużej niż
dwadzieścia wieków) i z honorem indyjskiego ascetyzmu
jako stawką (a indyjski ascetyzm to Indie); - jak mógł
zawieść?
Przez moment aż chciałoby się być Kalanosem. A
jednak z punktu widzenia Dhammy, wszystko to głupstwa, dziecinna
eskapada. Chrześcijański “świadek wiary”
jest męczennikiem śpiewającym hymn wśród
płomieni, buddyjski “świadek wiary”, jest ariya
spokojnie udzielającym instrukcji o Dhammie i prowadzącym
innych do tego co sam osiągnął.
Człowiek może odebrać sobie życie z wielu powodów
i nie można tu dać generalnego stwierdzenia, ale
kiedykolwiek samobójstwo jest gestem uczynionym by
zaimponować, wpłynąć czy zaniepokoić innych,
jest zawsze jak mi się wydaje oznaką niedojrzałości
i pomieszanego myślenia. Niezależnie jak bardzo możemy
podziwiać odwagę tego wietnamskiego mnicha, mądrość
jego czynu pozostaje bardzo wątpliwa. Nie znam szczegółów
prowokacji władz katolickich ale mnich jak się wydaje zabił
się “walcząc w sprawie buddyzmu”. Z pewnością
jego działanie jest nieskończenie bardziej chwalebne niż
podpalanie kościołów, ale z tego nie wynika, że
jest bardziej mądre...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.