Wydaje mi się, że
zbrodnia o którą K jest oskarżony to zbrodnia
istnienia, i to dla tego oskarżenie nigdy nie zostało
wyraźnie postawione. Każdy istnieje i byłoby
niepoważnym oskarżać jednego człowieka o tą
zbrodnię a już nie następnego. Ale nie każdy
czuje się winny egzystowania a nawet ci, którzy to czują,
nie zawsze jasno zdają sobie sprawę czego właściwie
czują się winni, gdyż widzą, że reszta
ludzkości, która również istnieje, idzie
przez życie w stanie błogosławionej niewinności.
Oskarżenie o egzystencję nie może być zaniesione
do domu tym którzy są zadowoleni ze swej niewinności.
(Gdyż sądownicza cenzura jest bezradna, zanim oskarżony
nie rozpozna swej winy). Nie może ono być również
zaniesione do domu tym, którzy rozpoznają swoją winę
ale którzy nie zadowalają się tym, że jest to
wina istnienia (gdyż sądownicza cenzura chybia swego
zamierzonego efektu, jeżeli oskarżony, choć świadomy
winy wierzy, że oskarżenie przeciwko niemu zostało
błędnie sformułowane). Oskarżenie musi być
zatem po prostu o winę i to faktycznie ma miejsce w
procesie.”Tak, rzekł Pomocnik Prawny,
to są
oskarżeni ludzie, wszyscy oni są oskarżeni o winę”.
“Rzeczywiście”, rzekł K, “zatem są
moimi kolegami”. I jest
oczywiste, że te oskarżenie o winę może być
wniesione przeciwko tym którzy są winni winy i nie
przeciwko tym, którzy nie czują winy egzystencji. Ale kim
jest ten kto czuje winę egzystencji? To wyłącznie ten
kto w akcie refleksji zaczyna być świadomym swej
egzystencji i widzi, że jest ona nieusprawiedliwiona. Rozumie on
(niejasno, na początku, bez wątpienia), że gdy wezwany
by zdać sprawę o sobie samym, nie jest w stanie tego
uczynić. Ale kto jest tym kto wzywa go by zdał sprawę
o sobie samym? W Procesie jest to tajemniczy i częściowo
skorumpowany Sąd, w rzeczywistości to on sam w swym akcie
refleksji (który również jest hierarchicznie
uporządkowany). Proces więc, reprezentuje kryminalny
przypadek, który człowiek wnosi przeciwko sobie gdy pyta
się: “Dlaczego istnieję?”. Ale zwykli ludzie nie
stawiają sobie takich pytań, są całkiem
zadowoleni z ich prostego sposobu brania rzeczy za pewne i nie
kłopoczą się stawianiem pytań na które nie
ma odpowiedzi – pytań, w rzeczy samej, których nie
są w stanie zadać. Gospodyni K, prosta kobieta omawiając
areszt K z nim samym mówi:
Jesteś
aresztowany,
z pewnością, ale nie tak jak złodziej jest
aresztowany. Jeżeli człowiek jest aresztowany jako
złodziej, to zła sprawa, ale co do tego aresztu - daje mi
on uczucie czegoś bardzo uczonego, wybacz mi jeżeli to co
mówię jest głupie, daje mi to uczucie czegoś
abstrakcyjnego, czegoś czego nie rozumiem, ale czego również
nie mam potrzeby zrozumieć.
Tak
zatem K jest aresztowany, ale aresztował się sam. Uczynił
to prosto przez zaadoptowanie refleksyjnej postawy wobec siebie. Jest
doskonale wolny, by się
wyswobodzić,jeżeli tak sobie zażyczy, zaledwie przez wstrzymanie
refleksji. “Sąd
nie rości sobie praw w stosunku do ciebie, przyjmuje cię
gdy przychodzisz i zwalnia cię gdy wychodzisz”. Ale
czy K jest wolny by życzyć sobie wyswobodzenia? Gdy
człowiek raz rozpoczął używać refleksji,
realizując swą winę, czy jest ciągle wolny by
wybrać powrót do swego dawnego stanu łaski? Gdy raz
zjadł owoc z drzewa refleksyjnej wiedzy, stracił swą
niewinność i został wygnany z ziemskiego raju z jego
prostymi radościami, po posmakowaniu winnej przyjemności
wiedzy, czy może zapragnąć powrotu do niewinności?
Czy może, w terminologii Procesu uzyskać definitywne
uwolnienie z winy lub też jego przypadek jest dla niego fatalną
fascynacją?
W
definitywnym
uniewinnieniu dokumenty należące do sprawy są
całkowicie anulowane, po prostu znikają z pola widzenia,
nie tylko oskarżenie ale również zapis sprawy są
całkowicie anulowane a nawet uniewinnienie jest niszczone.
Definitywne
uwolnienie,
innymi słowy jest całkowitym zapomnieniem nie
tylko swych obecnie przeszłych refleksji ale również
faktu, że się ich kiedykolwiek używało – to
kompletne zapomnienie o własnej winie. Tak długo jak
człowiek pamięta o refleksji, kontynuuję on refleksję,
jak w uzależnieniu, i tak długo jak kontynuuje on używanie
refleksji, własna wina nie znika z widoku, gdyż Sąd,
jego własny inkwizytor - “Po założeniu
raz sprawy przeciwko komuś,
jest trwale przekonany o winie
oskarżonego” i “nigdy w żadnym wypadku Sąd
nie może być pozbawiony tego przekonania”. Używać
refleksji to odkryć własną winę. Czy zatem
jest możliwe by uzyskać “definitywne uwolnienie”
wybierając oduczenie się refleksji?
Wysłuchałem
niezliczonych
spraw w ich najbardziej decydujących etapach i
podążałem za nimi tak daleko jak było można,
a jednak – muszę przyznać – nie spotkałem
się nigdy z przypadkiem definitywnego uwolnienia.
Nie,
cokolwiek
mówi teoria, w praktyce po skosztowaniu winy
człowiek nie potrafi oduczyć się refleksji i powrócić
do niewinnej bezpośredniości, do niewinności dziecka. Najlepsze
co człowiek może zrobić unikając werdyktu “Winny
bez okoliczności łagodzących”, to szukać
warunkowego uniewinnienia; gdzie świadomość własnej
winy jest czasowo przezwyciężona przez prowizoryczne
argumenty ale powraca od czasu do czasu w kryzysach dotkliwej
rozpaczy, lub jeszcze czasowego odroczenia, gdzie adoptuje się
postawę złej wiary ku sobie samemu, mianowicie człowiek
rozpoznaje swą winę (której jest stale świadomy)
jako będącą “bez znaczenia”, a przez to
odmawiając wzięcia za nią odpowiedzialności.
K
jednakże nie skłania się ku takim rozwiązaniom, i
wydaje się raczej chcieć doprowadzić sprawę do
końca. Zwalnia swego adwokata jako bezużytecznego –
prawdopodobnie adwokaci w Procesie reprezentują profesjonalnych
filozofów – i sam organizuje swą obronę. Dla
tych celów powołuje w szczególności kobiety
prawdopodobnie uważając je za bramę do Boskości.
Ten Pogląd jest czysto mistyczny i w “Procesie” nie
uzyskuje rekomendacji:
“Polegasz zbytnio na pomocy z
zewnątrz, powiedział ksiądz z naganą; zwłaszcza
od kobiet. Czy nie widzisz, że nie jest to właściwy
rodzaj pomocy?”.
W
Procesie zadaniem jest dojście do porozumienia z samym sobą
bez polegania na innych ludziach i chociaż możemy
sympatyzować z K i innymi oskarżonymi w ich wysiłkach
by uniewinnić się przed Sądem, to Sąd ma rację
a K i inni są w błędzie. Występują w
“Procesie” trzy rodzaje ludzi: 1) Niewinna (tj
niewiedząca) masa ludzka niezdolna do refleksji a tym samym do
zdania sobie sprawy z własnej winy. 2) (Samo-)oskarżeni,
którzy są winni i niejasno zdają sobie z tego sprawę
ale odmawiają przyznania się do tego przed sobą, i
którzy robią wszystko by opóźnić
nieunikniony wyrok (Her Block z rozdziału ósmego np ma
nie mniej niż sześciu adwokatów i udanie odroczył
swą sprawę na pięć lat). 3) (Samo-)skazani
ludzie, którzy jak K w końcowym rozdziale stawiają
czoła smutnej prawdzie i akceptują tego konsekwencje.
Jedyną
rzeczą dla mnie do zrobienia to utrzymanie mojej inteligencji
spokojnej i rozróżniającej do końca. Zawsze
pragnąłem uchwycić się świata dwudziestoma
rękami, również z niezbyt chwalebnych motywów.
To było błędem i czy mam teraz pokazać, że
nawet cały rok zmagań w mojej sprawie nic mnie nie nauczył?
Czy mam opuścić ten świat jako człowiek który
uchyla się przed wszelkimi konkluzjami?
Dla
refleksyjnego człowieka, który zachowuje jasność
spojrzenia jest tylko jeden werdykt - Winny - i tylko jedna sentencja
- śmierć -. Śmierć K w “Procesie” jest
śmiercią światowych nadziei, to bezpośrednia
konsekwencja uczynionego rozpoznania, że nasza własna
egzystencja jest winna (inaczej mówiąc, że jest
nieusprawiedliwiona), egzekucja tej sentencji na nadziei jest
nieuniknioną konkluzją “Procesu”. Myślę,
że powiedziałeś mi, że odnajdujesz śmierć
K jako arbitralne i nienaturalne zakończenie książki,
która powinna skończyć się bez konkluzji. To
byłoby z pewnością prawdziwe jeżeli chodzi o
Blocka, który wyraźnie nie miał moralnej odwagi
zmierzyć się z faktami. Block nigdy nie skazałby się
na śmierć (tj na życie bez nadziei) i dokonanie na nim
egzekucji byłoby bezsensowne. Ale z K było inaczej: tak jak
on sam aresztował się stając się refleksyjnym,
tak też i wykonał na sobie wyrok uznając swą
winę; i to najdalej gdzie każdy może dojść –
w kierunku zrozumienia – tj bez Nauki Buddy.
*
Zauważyłeś,
że
moja interpretacja “Procesu” jako sprawozdania o
człowieku, który w pewnym punkcie swego życia nagle
zadaje sobie pytanie “Dlaczego istnieję?” i dalej
rozważa rozliczne możliwe usprawiedliwienia dla swojej
egzystencji, aż w końcu jest zobligowany by przyznać
przed samym sobą, że nie ma takiego usprawiedliwienia,
koresponduje z tym co powiedziałem w przedsłowiu do
“Oczyszczając Ścieżkę": “Każdy
człowiek, w każdym momencie życia jest zaangażowany
w perfekcyjnie określoną konkretną sytuację w
świecie, którą normalnie bierze za pewną. Ale
tak się zdarza, że zaczyna myśleć i staje się
świadomym, niejasno, że jest w stałej sprzeczności
z samym sobą i ze światem w którym istnieje”.
“Proces”
opisuje
co dzieje się z człowiekiem, który zaczyna
myśleć: prędzej czy później skazuje siebie
jako nieusprawiedliwionego i wtedy zaczyna się rozpacz.
(Egzekucja K, egzekucja nadziei, jest początkiem rozpaczy –
i tak jest on martwym człowiekiem, jak Connolly i Camus i wielu
innych inteligentnych europejczyków; cokolwiek by robił
nie może całkiem o tym zapomnieć). To dopiero w tym
punkcie Nauka Buddy zaczyna mieć znaczenie. Ale trzeba pamiętać,
że dla Connolly i innych, śmierć na końcu życia
jest finałową śmiercią, i piekło rozpaczy, w
którym żyją dojdzie do końca za parę lat –
dlaczego więc mieliby zrezygnować ze swych rozrywek, gdy
rzeczy pójdą złą drogą kula w głowę
jest wystarczająca. Tylko gdy człowiek rozumie, że
śmierć na końcu tego życia nie jest finałową,
to podążanie za Nauką Buddy wydaje się nie sprawą
ledwie wyboru ale sprawą konieczności. Europa nie wie co
rzeczywiście oznacza rozpacz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.