Tego że te tajemnicze i
fantastyczne stworzenia rzeczywiście istnieją, choć normalnie są
dla nas niewidoczne, możemy się dowiedzieć z raportów (w Suttach
na przykład, patrz Lakkhana Samy) ludzi którzy praktykowali
medytację i wyrobili sobie dibbacakkhu czy „boskie oko”.
Ale te wszystkie rozliczne
stworzenia, niezależnie czy istnieją na swych własnych prawach –
tj są świadomie niezależne – czy nie (i te rozróżnienie nie
jest zawsze łatwe do uczynienia przez proste patrzenie na nie) są
obiektami zainteresowania tylko dla miłośników różnorodności,
zbieraczy dziwnych obiektów. Przypuszczać, jak to robi Huxley (i to
ta jego wierność naukowej metodzie skazuje go nie być nigdy niczym
więcej jak tylko drugorzędnym myślicielem), że przez zbieranie i
egzaminowanie rozlicznych obiektów umysłu można się nauczyć
czegoś esencjonalnego o naturze umysłu, jest w dużym stopniu takim
samym założeniem jak przypuszczenie, że można się czegoś
dowiedzieć o strukturze teleskopu przez stworzenie listy wielkiej
różnorodności obiektów jakie można przezeń dostrzec. (…). Czcigodny Sariputta mimo całej swojej perfekcji w praktykowaniu
jhan, nie rozwinął dibbacakkhu (Thag, 996) A mimo to był
wiodącym uczniem Buddy, pierwszym w pańńa czy zrozumieniu.
Po samym Buddzie nie było nikogo kto rozumiałby Dhammę tak dobrze
jak on – a jednak, jak sam przyznawał, nie był w stanie zobaczyć
„nawet goblina” (Udana 40). Ewidentnie, zatem, widzenie dziwnych
stworzeń, w normalnym czy abnormalnym stanie umysłu, nie przynosi
postępu w mądrości.*
Selektywność świadomości
O umyśle jako redukującej zastawce.
Huxley cytuje (s.21) Prof. C.D. Broada:
Powinniśmy dobrze rozważyć znacznie
bardziej poważnie niż uprzednio się do tego skłanialiśmy, typ
teorii której Bergson przedstawia w połączeniu z pamięcią i
zmysłową percepcją. Sugestia jest taka, że funkcja mózgu i
systemu nerwowego i organów zmysłowych jest głównie eliminacyjna
nie produkcyjna. Każda osoba jest w każdym momencie zdolna do
pamiętania wszystkiego cokolwiek się jej kiedykolwiek wydarzyło i
do postrzegania wszystkiego co wydarza się wszędzie we
wszechświecie. Funkcją mózgu i systemu nerwowego jest chronienie
nas … przez zatrzaskiwanie większości tego co inaczej
postrzegalibyśmy czy pamiętali w każdym momencie.
Ten fragment może rzucić ci światło
na FUNDAMENTALNĄ STRUKTURĘ, szczególnie na pierwsze dwa przypisy,
kończące się: „I jeżeli cokolwiek istnieje, wszystko inne
istnieje”. Ale wprowadzanie mózgu i systemu nerwowego i organów
percepcyjnych by wyjaśnić selektywność naszej percepcji jest
zarówno nieuprawnione (spójrz jeszcze raz na list z Jeffersonem) i
niekonieczne. W FUNDAMENTALNEJ STRUKTURZE próbowałem wykazać
przyrodzoną strukturę rządząca selektywnością świadomości
(tj. faktem, że nie wszystko jest równie obecne tego samego czasu),
i nigdzie nie byłem zobligowany do wspomnienia mózgu itd. Odsyłam
cię do RUPA i do uwag na temat manasikara (skierowania uwagi
<attention>) w NAMA. Pojęcie 'Mind at Large', choć
zawiera pewną prawdę, w rzeczywistości nie jest zbyt różne od
„ogólnej świadomości wspólnej dla wszystkich”, i nie
koresponduje z niczym co w rzeczywistości istnieje. A kiedy mózg
jest wprowadzany jako rodzaj mechanicznej zastawki – w dodatku
przeciekającej – znajdujemy się w niemożliwym do rozwiązania
zaplątaniu.
*
W mojej
dyskusji o vińńanam anidassanam anantam sabbatopaham,
powiedziałem (jak pamiętam), że świadomość arahata ani nie
wskazuje ani nie tworzy „jaźni” czy „podmiotu”. Powinienem
był powiedzieć: ani nie wskazuje „jaźni” czy „podmiotu”
ani nie powstaje z „jaźni” czy „podmiotu”. W rzeczywistości
znaczenie anidassanam i sabbato-apaham jest to samo: to po
prostu, gdyż nie ma więcej Ahan ti va Maman ti va Asmi ti va*
u arahata, świadomość nie jest już dłużej „moja”. I anantam
może być użyte w tym samym sensie – dla arahata świadomość
nie jest już dłużej ograniczona przez bycie „moją”
świadomością (determinacja jest zawsze ograniczeniem, będąc
negacją; i świadomość jest teraz, w tym znaczeniu, asankhata
czy nie-determinowana. W Asankhata Samyutta (iv, 359-73)
zobaczysz, że asankhata, anidassana, i nibbana wszystkie są
synonimami i wszystkie są definiowane jako ragakkhaya, dosakkaya,
mokhakkhaya, co w Itivuttace (V,5: 38) jest powiedziane o
saupadisesa nibbanadathu. Edwarda Conze tłumaczenie jako
„niewidzialna, nieskończona świadomość która świeci wszędzie”
jest całkiem dzikie (bez wątpienia podane bez jakiejkolwiek
konsultacji z Pali) i jest się kuszonym zadać pytanie jak
świadomość może być „niewidzialna”, jeżeli „świeci
wszędzie”. Ale co dokładnie, jest tym co mahajaniści rozumieją
przez nibbanę, bardzo trudno się w tym rozeznać.
*
Kilka
lat temu, praktykujący na Harley Street psychiatra, przejawiający
zainteresowanie buddyzmem, przyszedł mnie odwiedzić. Rozpocząłem
konwersację mówiąc: „W pewnym momencie życia, każdy
inteligentny człowiek zadaje sobie pytania o cel swej egzystencji”.
Natychmiast i w najwyższym stopniu okazaną dezaprobatą, psychiatra
ten odparł: „Każdy kto ma takie myśli jest mentalnie chory”. W
taki sposób, jednym gestem, zmiótł znaczną część głównych
filozofów (pewni z nich zajmujący uniwersyteckie stanowiska – co
daje gwarancje jeżeli nie ich filozofii, to ich szacowności) do
azylu dla wariatów – kryminalnego azylu dla wariatów, sądząc po
jego tonie. (…). Brak powodu by żyć, niekoniecznie jest powodem
by umrzeć, choć wizytujący psychiatra zakładał przeciwnie, stąd
jego panika na sugestię, że cel życia może być zakwestionowana.
*
Właśnie przesłano mi z
Anglii książkę Lorda Balfoura, "A Study of the
Psychological Aspects of Mrs. Willet's Mediumship, która może
cię zainteresować. Nie myślę, że masz jakiekolwiek wątpliwości
co do odrodzin, ale ta książka wydaje się mi zupełnie wyjątkowo
dobrym na nie dowodem a rozliczne filozoficzne problemy tam
dyskutowane (pomiędzy żywymi i zmarłymi) same w sobie są dość
interesujące. W szczególności niezgoda pomiędzy Balfourem
(żyjący) i Gurneyem (zmarłym) o możliwości zaistnienia
rozszczepienia w obrębie jednej i tej samej osoby. Ta niezgoda może
zostać rozwiązana tylko wtedy, gdy rozróżnienie pomiędzy
pojęciem osoby (sakkaya, atta) i jednostki (puggala)
stanie się jasne. (To rozróżnienie, jak sobie przypominasz, jest
dyskutowane w Uwagach). Balfour neguje to, że osoba, jaźń może
zostać rozszczepiona bez ipso facto stania się dwoma
osobami, dwoma jaźniami (tj, dwoma całkiem różnymi ludźmi):
Gurney to afirmuje. Balfour myli się z dobrego powodu: Gurney ma
rację ze złego powodu.
Na stronie 269 tej książki,
czcigodny Nanavira odnotował na marginesie: Całe to zagmatwanie
tego rozdziału pochodzi ze zbłądzenia puthujjany w rozróżnieniu
osobowości od indywidualności. Osobowość jako „ja” jest
niepodzielna. Indywidualność jest podzielna – w obrębie
jednostki. Słowo jednostka nie wyklucza wewnętrznych podziałów;
po prostu oznacza, że nie możesz traktować tych wewnętrznych
podziałów jako kolekcji jednostek. „Jednostka” jest w opozycji
do „klasy”.
Na stronie 308 marginalna
uwaga: Z punktu widzenia puthujjany, obiekcje Balfoura są ważne
-”jaźń” nie może być podzielona na odrębne „jaźnie” …
Ten paradoks nie może być rozwiązany w sferze puthujjany. Jeżeli
Gurney ma rację, to tylko dlatego, że faktycznie nie udało mu się
docenić dylematu Balfoura ...
*
*
Możliwe, że czcigodny mnich, mówiąc,
że paticcasamuppada jest nauczana obecnie przez birmańskich
i syjamskich mistrzów medytacji, odnosił się do interpretacji z
Vibhangi czy Patisambhidy wspomnianych na końcu strony
676 (R XVII, n 48) tłumaczenia czcigodnego Nanamoli Path of
Purification (Visuddhimagga).
Przyznam, że nie badałem tego, ale ze
wszystkich sprawozdań, są one niesatysfakcjonujące. W każdym
razie, formuła paticcasamuppady (tak jak to widzę) nie
dopuszcza alternatywnych interpretacji – ta jest jedna i tylko
jedna. Nie widzę, by ktoś kto oferuje pewną liczbę odmiennych
interpretacji jako jednakowo ważnych, mógł mieć rację w jakiejś
z nich. (Jest całkiem możliwe, że ktoś kto rzeczywiście osiągnął
sotapati, a zatem widzący współzależne powstawanie dla
siebie, mógł ciągle wahać się przed zadecydowaniem jakie jest
znaczenia rozciągniętej – dwunasto-członowej formuły – gdyż,
to co widzi dla siebie to Imasmim sati idam hoti, etc., a nie
egzemplifikację tego w terminach avijja, sankhara i tak dalej
– czego znaczenia może nie znać. Ale jedna rzecz jest pewna:
jakąkolwiek interpretację poda, będzie ona zgodna z jego prywatną
wiedzą, Imasmim sati …, i skoro już pochwycił esencję
sprawy, nie będzie szukał dookoła alternatywnych interpretacji.)
Ale być może czcigodny Thera kiedy mówił, miał co innego na
myśli.
*
*
Kafka jest etycznym pisarzem
a nie estetycznym. Nie ma konkluzji w jego książkach. Zamek
faktycznie był niedokończony, ale jakiż koniec mógł tam być? I
są pewne wątpliwości co do właściwej kolejności rozdziałów w
Procesie – w rzeczywistości nie wydaje się to mieć żadnego
znaczenia w jakiej kolejności je czytasz, gdyż książka jako
całość do donikąd nie prowadzi. (Sarkastyczny czytelnik mógłby
się nie zgodzić i powiedzieć, że książka rzuca nowe światło na
sądownictwo). W tym Kafka jest wierny życiu takim jak je faktycznie
doświadczamy. Nie ma „szczęśliwego końca” czy „tragicznego
końca” czy „komicznego końca” w życiu, tylko „śmiertelny
koniec” - i wtedy znów zaczynamy od narodzin.
Cierpimy, ponieważ
odmawiamy pogodzenia się z tym godnym ubolewania faktem; i nawet chociaż
możemy powiedzieć, że życie jest bezcelowe, to kontynuujemy
myślenie i działanie jak gdyby miało ono jakiś cel. Bohaterowie
Kafki (czy bohater „K” - on sam i nie on sam) uparcie kontynuują
podejmowanie wysiłków rozumiejąc doskonale, że są one całkiem
bez znaczenia – i robią to jak coś najbardziej naturalnego w
świecie. A tak, poza tym, co człowiek może jeszcze robić? Zauważ,
jak w Procesie pojęcie winy jest brane za pewne. K nie
kwestionuje faktu, że jest winny, nawet chociaż nie wie czego jest
winny – nie czyni prób odkrycia oskarżenia przeciwko niemu, lecz
tylko zajmuje się swa obroną. Dla obu, Kierkegaarda i Heideggera,
wina jest czymś fundamentalnym w ludzkiej egzystencji. ( I to tylko
Budda jest tym, kto informuje, że oskarżenie przeciwko nam to
avijja.
*
\
*
\
Jak wiesz, źródło uczuć
jest w jelitach (nie w sercu, jak się czasami romantycznie
przypuszcza) wszelkie silne emocje mogą być odczute jako fizyczne
podrażnienie jelit, nawet gdy samo uczucie już zanikło. (Odkryłem,
ze gniew jest zatwardzający, pożądanie czasami rozwalniające i
niepokój moczopędny, a silny lęk, jak wierzę, jest
przeczyszczający).
*
Naturalnie, ciągle nie
jestem zauroczony życiem i jego kontynuacją, mając nadzieję na
niezbyt-bolesną-śmierć w niezbyt-odległej-przyszłości, ale z
wyjątkiem perspektywy wizyty u dentysty w najbliższym czasie, nie
mam już dłużej nastroju samobójczego.
*
W każdym razie, moja obecna
sytuacja ma wielką zaletę: daje mi wolność powiedzenia
czegokolwiek, co uważam, że powinno być powiedziane, bez
martwienia się czy też nie stanę się w czasie tego niepopularnym.
Na nieszczęście, jednakże, zdecydowane wypowiedzi bez ogródek na
temat Dhammy, nie wydają się, na Cejlonie, przysparzać
niepopularności – raczej odwrotnie. Pewien czcigodny Thera, po
otrzymaniu egzemplarza Uwag – które punkt po punkcie, negują
prawie wszystko co on sam opublikował w swojej książce – napisał
przyjaźnie niespójną eulologię Uwag, pochwalając intencje Mr.
Samaratungi by je wydrukować, i podając nazwiska ludzi którym
dobrze byłoby je wysłać. Rzecz w tym, oczywiście, że napisał on
swoją książkę kierowany nie jakimś głębokim przekonaniem, ale
po prostu w zgodzie z ustanowioną tradycją – i, mogę powiedzieć,
uczynił to bardzo kompetentnie. I będąc bezpiecznym w anonimowości
tej tradycji, nie czuje tego, że Uwagi odnoszą się do niego
osobiście.
*
Masz rację, życie nie jest
proste dla nikogo. I gdy raz człowiek wyrobił sobie ustalone nawyki
i jest przyzwyczajony do swych małych uciech i prawdopodobnie
uzyskał też pewną pozycję dla siebie w świecie (profesjonalne
starszeństwo, uznanie własnych kolegów, i tak dalej), nie jest tak
łatwo uczynić drastyczną zmianę i skoczyć w to, co rzeczywiście
jest jakimś nieznanym elementem.
*
Terminy „buddyzm” i
„buddysta” mają dla mnie lekko nieprzyjemną woń wokół siebie
– są zbytnio jak naklejki przylepiane do paczek niezależnie od
tego co zawierają. Przykładowo ja nie myślę o sobie czy o tobie
jako o „buddyście”, ale nie mam nic przeciwko temu by zezwolić
instytutowi statystycznemu na mówienie o wielu milionach buddystów
na Cejlonie, a także pozwolić niezainteresowanym (nieuprzedzonym)
scholastykom na branie „buddyzmu” jako ich pole studiów.
Faktycznie, Encyklopedia buddyzmu profesora Malalasekary zajmuje się
„buddyzmem”, ale czy to ma wiele wspólnego z Nauką Buddy, to
już inna sprawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.