Strony

wtorek, 22 stycznia 2013

Etyka

Podstawy etyki

Etyczny paradoks – Co powinienem robić? - jest poza obszarem nauk naturalnych; gdyż naturalne nauki bazując na publicznej wiedzy są jednocześnie niezdolne do zajęcia się ideą osobistego wyboru. A co z naukami o człowieku? - historią, antropologią, socjologią – czy mogą one nam pomóc? Z pewnością powiedzą nam jak człowiek zachowywał się w przeszłości i jak faktycznie zachowuje się teraz. A kiedy zapytamy czy człowiek powinien się zachowywać w sposób jaki to robił i robi, nauki te są zdolne ukazać konsekwencje rozlicznych ludzkich działań w tym świecie i jeżeli będziemy naciskać dalej, by wyjaśnić, które z tych konsekwencji są dobre, a które złe, mogą nam odpowiedzieć, że to te które większość ogólnie aprobuje i te w większości nie aprobowane.

Ale jeżeli spytamy czy większość ludzi ma rację aprobując to co aprobuje i nie aprobując tego czego nie aprobuje, nauki te będą milczeć. Odpowiedź oczywiście jest prosta, gdy osobiście aprobuję to co aprobuje większość, powiem że większość ma rację, ale jeżeli nie aprobuję tego, powiem że większość się myli. Ale naukowa metoda eliminuje jednostkę z zasady i dla nauk humanistycznych człowiek w swojej esencji jest fenomenem kolektywnym czy socjologicznym. Dla tych nauk, konsekwentnie ja jako jednostka w ogóle nie istnieję, w najlepszym razie jestem częścią generalnie zgodnej opinii. Indywidualny pogląd jako absolutny etyczny wybór jest systematycznie pochłaniany przez pogląd na ludzkość jako całość; i jeżeli etyczna kwestia w ogóle jest podnoszona, nauki o człowieku mogą tylko powtórzyć, że opinia większości reprezentuje najwyższą prawdę (pogląd, który przegrani kandydaci w każdych wyborach znają jako fałszywy). Co więcej, jedyne konsekwencje ludzkiego zachowania jakie nauki te są w stanie rozważyć to konsekwencje socjalne, jaki wpływ ma zachowanie jednostki na nią samą lub na inne jednostki nie jest pytaniem podejmowanym. To oznacza, że osoba szukająca etycznego oświecenia w tych naukach, może dojść do wniosku, że tylko socjalne wartości są wartościami moralnymi, i że prywatnie człowiek może robić to co mu się podoba. Nie trzeba chyba zaznaczać, że z rozwojem tych nauk pogląd ten stał się niezwykle modnym i nie ma się co dziwić; stawia on polityka jako arbitra i prawodawcę moralności – funkcji uprzednio zarezerwowanej dla Boskich Osób lub ich reprezentantów i pozwala to prywatnemu obywatelowi cieszyć się jego osobistymi przyjemnościami z czystym sumieniem. W ostateczności spotykamy się z politycznymi systemami podniesionymi do statusu religii. Jest oczywiste, że odpowiedź na pytanie o etykę, o osobisty wybór, nie wchodzi w kompetencje nauki zarówno naturalnej jak i tej o człowieku.

Może się zdarzyć, oczywiście, że człowiek, który jasno to rozumie zadecyduje, że służba ludziom jest najwyższym dobrem. Ale jeżeli spytamy go dlaczego zdecydował zająć się ludzkim społeczeństwem i uczynił z tego środek i cel swojego życia, prawdopodobnie wyjaśni, że sam jest człowiekiem, i że jego osobiste szczęście jest związane z ludzkim społeczeństwem i pojmując dobro ludzkości ogólnie zajmuje się też swym własnym dobrem.
Możemy się z nim zgodzić lub nie, rzecz nie w tym. Chodzi oto, że w ostatniej analizie, człowiek wybrał to co wybrał, by osiągnąć szczęście, czy to bezpośrednią satysfakcję nagłego pragnienia, czy odległe przyszłe szczęście związane prawdopodobnie z akceptacją obecnego cierpienia. To oznacza, że pytania, “Co jest celem istnienia?” i “Jak osiągnąć szczęście?” są synonimami gdyż oba to pytania etyczne “Co powinienem robić?” Ale jest szczęście i szczęście i inteligentny człowiek będzie przedkładał trwałe nad czasowym.

Pytanie zatem brzmi “Jak osiągnąć wieczne szczęście, jeśli takie istnieje?” To pytanie na Zachodzie z jego chrześcijańską tradycją zawsze było związane z istnieniem Boga pojmowanego jako najwyższe źródło wszystkich wartości, zjednoczenie z którym tworzy wieczne szczęście. Tradycyjna zachodnia etyka jest więc: “Przestrzegaj Praw Bożych”. Ale z upadkiem chrześcijaństwa, przed finałowym postępem nauki Bóg został ogłoszony martwym i pytanie o wieczne szczęście pozostaje otwarte. Czy istnienie ma zatem jakiekolwiek znaczenie?... to pytanie jak zdeklarował Nietzsche będzie wymagało paru stuleci by być całkowicie słyszalnym w całej swej głębi.
*
Chleb przed książkami

Ten pogląd jest oczywiście dobrze nam znany, to socjalistyczny argument, który czasami słyszymy, że skoro człowiek nie może praktykować Dhammy jeżeli głoduje, to chleb jest ważniejszy niż Dhamma i dlatego jest bardziej ważne produkować żywność niż odpowiednio się zachowywać i dlatego jakakolwiek przemoc czy oszustwo jest usprawiedliwione jeżeli pomaga zwiększyć produkcją żywności.

Tak jak to formułuje Sartre, brzmi to korzystniej, - lepiej karmić biednych niż zabawiać bogatych. Ale kiedy przyjżymy się temu bliżej widzimy, że powstają tu pewne kłopoty. Rozpoczynając od tego, że zakłada to (jak wszyscy socjaliści włączając w to Sartre'a zakładają), że to życie jest jedynym, i że nie istnieliśmy przed narodzinami ani nie będziemy istnieć po śmierci. Opierając się na tym założeniu, bardzo łatwo podzielić ludzkość na dwie grupy: bogatych opresorów i biednych prześladowanych. Wybór, których wspierać wydaje się łatwy. Ale jeżeli to nie jest jedyne życie, jak możemy być pewni, że człowiek, który jest teraz biedny i prześladowany nie cierpi nieprzyjemnych konsekwencji bycia bogatym opresorem w przeszłym życiu? I jeżeli doprowadzimy tą zasadę do jej logicznej konkluzji czy nie powinniśmy wybrać bycia po stronie “prześladowanych“ mieszkańców piekieł cierpiących retrybucję ich złych działań i potępić szczęśliwców w niebach, uprzywilejowaną klasę cieszącą się nagrodą za cnotę jako “bezproduktywnych bogaczy?”

I ten pogląd ignoruje fakt, że nasze przeznaczenie w czasie śmierci zależy od tego jak zachowywaliśmy się w tym życiu. Jeżeli złe zachowanie w tym życiu prowadzi do ubóstwa i głodu w następnym, czy możemy być pewni, że chleb jest ważniejszy niż książki? Jaki ma sens zaopatrywanie głodnych w chleb jeżeli nie powie się im o różnicy pomiędzy właściwym i błędnym? Czy metafizyka jest aż tak nieważna, jeżeli prowadzi ludzi – bogatych i biednych bez znaczenia - do zaadoptowania właściwego poglądu i odpowiedniego zachowania? Oczywiście sam fakt, że filozofia Sartre'a nic nie mówi o głodnych i prześladowanych jest naganny i można by dowodzić, że Sartre lepiej by zajął się dobroczynnością dla biednych i prześladowanych niż propagacją swych metafizycznych poglądów. Ale to wcale nie usprawiedliwia zasady. I w ostatecznej analizie Nauka Buddy jest dla uprzywilejowanej klasy - tych mających wystarczające szczęście posiadania inteligencji by ją pojąć (Dhamma jest do poznania przez mądrych każdemu osobiście) a są oni z największą pewnością w mniejszości. Ale postawa Sartre'a jest symptomatyczna dla generalnej nieadekwatności współczesnej europejskiej myśli – poglądu, że większość ma rację, że prawda jest do zadecydowania przez apel do skrzynki wyborczej. Przeczytałem gdzieś, że w jednym z krajów komunistycznych, zostało zadecydowane przez podniesienie ręki, że anioły nie istnieją.

*
Absolutna nieegoistyczność

B.N mówi nam, że jedną z zasad Grupy Oksfordzkiej jest “Absolutna nieegoistyczność”, co prawdopodobnie warte jest przedyskutowania. Przyszli do mnie pewni przypadkowi goście i spytali czy nie jest to raczej egoistyczne z mojej strony, siedzieć tu samemu szukając własnego dobra. Idea tego jest, bez wątpliwości taka, że powinienem zająć się pomaganiem innym, jak Albert Schweitzer, który jest generalnie uważany obecnie za model nieegoistycznego poświęcenia się w służbie dla innych. Inny Albert – Einstein - ma coś do powiedzenia na ten temat:

Wszystko co ludzki rodzaj dokonał i wymyślił jest związane z satysfakcją odczuwanej potrzeby i uśmierzeniem bólu. Trzeba to mieć stale na uwadze, jeżeli pragnie się zrozumieć duchowe ruchy i ich rozwój. Uczucie i pragnienie są motywacyjnymi siłami stojącymi za wszelkim ludzkim wysiłkiem i ludzką kreacją, niezależnie od tego w jak wzniosłym przebraniu się nam to prezentuje.

Dlaczego zatem Albert Schweitzer poświęca swoje życie troszcząc się i lecząc trędowatych w Afryce? Ponieważ, mówi Albert Einstein czuje on potrzebę by tak robić i w ten sposób zaspakaja on swe pragnienie. A co mówi Budda?: “Zarówno uprzednio, mnisi, jak i teraz, to tylko cierpienia nauczam i o końcu cierpienia”. Einstein, w pewnym zakresie, zrozumiał, że cierpienie jest fundamentalnym faktem i podstawą wszelkiego działania. Budda zrozumiał to kompletnie, gdyż zna również ucieczkę od tego, której nie zna Einstein. Kiedy zatem pytanie: “Co powinienem robić?" powstaje (dla większości ludzi oczywiście takie pytanie się nie pojawia - oni już w pełni poświęcili się poszukiwaniom środków dla zaspokojenia swych zmysłowych pożądań i spełnienia swych światowych ambicji) wybór jest nie pomiędzy byciem egoistycznym a byciem nieegoistycznym, gdyż cokolwiek robię nie mogę uniknąć bycia egoistycznym – wszelkie działanie jest egoistyczne. Wybór jest pomiędzy byciem egoistycznym na sposób Schweitzera – przez nieegoistyczną służbę dla dobra innych a byciem egoistycznym na sposób Buddy:

Własne szczęście nie powinno być zaniedbywane
dla dobra innych, jakkolwiek wielkiego,
rozpoznawszy własne dobro dla siebie, człowiek
powinien się poświęcić własnemu dobru. (Dh 166)

Jak mamy wybrać pomiędzy tymi dwoma sposobami bycia egoistycznymi? Odpowiedź jest: “Wybrać sposób bycia egoistycznym, który prowadzi do zakończenia bycia egoistycznym” a to jest sposób Buddy nie Schweitzera.

Jest wielu porządnych buddystów na Cejlonie, którzy są zaniepokojeni słowami Buddy cytowanymi powyżej; ale oczywiście nie przyznają się oni do tego nawet przed sobą, szybko przechodząc nad tym wersem gdy czytają Dhammapadę, lub dodają przypisy wyjaśniające, że Budda w rzeczywistości miał na myśli coś zupełnie innego. Oto aktualna nota uczyniona przez bardzo znanego cejlońskiego Therę: “Nie powinno się błędnie pojmować tych wersów jako oznaczających, że nie należy pracować dla dobra innych; nieegoistyczny serwis jest wysoce rekomendowany przez Buddę”. Ale to całkowite niezrozumienie Nauki Buddy. Wiele razy Budda wskazywał, że tylko ci co udanie poświęcili się własnemu dobru i są tego pewni (osiągając sotapatti) naprawdę mogą pomóc innym – ten kto sam grzęźnie w ruchomych piaskach nie może pomóc wydostać się z nich innym grzęznącym i jeżeli chce im pomóc wpierw musi się sam z nich wydostać (i jeśli mu się to uda, może zobaczyć, że zadanie pomagania innym w wydostaniu się, nie jest takie proste jak mu się to uprzednio wydawało). Pojęcie Absolutnej Nieegoistyczności jest mniej oczywiste niż ludzie chcą myśleć, odnosi się, jeżeli odpowiednio rozumiane (ale nikt poniżej sotapanny odpowiednio tego nie rozumie) do Buddy i do innych arahatów (co nie znaczy, że koniecznie muszą oni się poświęcić nieegoistycznemu serwisowi) i do nikogo więcej.

*
Niepokój w obliczu wolności

Poruszyły mnie uwagi doktora, który pracuje z pacjentami cierpiącymi na niepokój. Uprzednio bez wątpienia, niepokój u pacjentów był przypisywany nerwowym (a zatem fizjologicznym) zakłóceniom i leczenie polegało na przyjmowaniu leków czy nawet chirurgii. (Nawet teraz w Ameryce, wierzę, panuje opinia, że wszelkie mentalne zaburzenia mogą być leczone przez nowe środki psychotropowe i technikę neurochirurgiczną – ale amerykanie są najmniej filozoficzni ze wszystkich śmiertelników). Innymi słowy, cała sprawa mentalnych chorób była, przynajmniej w teorii, rozpatrywana w czysto deterministycznych terminach. Ale teraz ten niemiecki doktor mówi:

Pewni ludzie popełniają samobójstwo by uciec przed lękiem, wiedza o śmierci również nie może być podstawowym powodem lęku. Lęk raczej wydaje się być w bezpośredniej relacji z wolnością, dla człowieka którego zadaniem jako intelektualnej istoty jest ukształtować swe życie w wolności. Jego osobowość jest autorytetem, który zezwala na tą wolność. Ale jego wolność, z drugiej strony, pozwala mu na stanie się świadomym siebie. Te spotkanie z sobą samym powoduje jego lęk.

Porównaj z tym następujące podsumowanie filozoficznych poglądów Heideggera:

Jedyną rzeczywistością jest “troska” na każdym poziomie egzystencji. Dla człowieka zagubionego w świecie z jego rozrywkami, ta troska jest lękiem krótkim i płynnym. Ale niech ten lęk raz rozpozna sam siebie to staje się niepokojem, trwałym klimatem trzeźwego człowieka, u którego egzystencja dochodzi do siebie samej.

Człowiek w skrócie, staje się niespokojnym, gdy dowiaduje się o naturze swej egzystencji a zaczyna się obawiać gdy odkrywa, że jest wolny. Ale jeżeli to prawda, jest ona prawdą zawsze. Dlaczego zatem, niepokój jest częstszy dzisiaj niż to było dawniej? Świat jest bardziej komfortowy niż był (i nikt nie odkrył bardziej nieprzyjemnych form śmierci niż te istniejące od zawsze) a jednak mentalne szpitale są przepełnione. Dlaczego tak jest? To miejsce gdzie wkracza Nietzsche – jest on diagnostykiem naszych czasów. Nietzsche zdeklarował, że “Bóg jest martwy” i nazwał się pierwszym nihilistą w Europie. Oczywiście nie jest tak, że Nietzsche sam zamordował Boga; on tylko odkrył go już martwym w sercach jemu współczesnych, to z przeznaczenia a nie z wyboru był on nihilistą. Zdiagnozował on u siebie i innych, zanik prymitywnej fundacji wszelkich wiar, to jest wiary w życie (cytuję Camusa). Tu w buddyjskiej tradycji nie zawsze zdaje się sprawę jak bardzo w Europie przetrwanie po śmierci a zatem ważność etycznych wartości jest związane z ideą Boga. Kiedy Bóg jest “martwy” (a zaczął on umierać konwulsyjnie wraz z Rewolucją Francuzką) życie dla europejczyka traci swój sens. „Czy egzystencja ma zatem jakiekolwiek znaczenie?”... to pytanie jak zdeklarował Nietzsche będzie wymagało paru stuleci by być całkowicie słyszalnym w całej swej głębi. I tak zadaniem które wyznaczył sobie Nietzsche było odkrycie czy jest możliwe żyć bez wierzenia w cokolwiek: innymi słowy być absolutnie wolnym. Będąc konsekwentnym, całkiem nieźle sobie używał i zapłacił za to szaleństwem. Ale w procesie tego odkrył, że całkowita wolność jest niedającym się tolerować ciężarem i że można żyć tylko akceptując obowiązki tego czy innego rodzaju. Ale jakie obowiązki? To pytanie jest dla europejczyka ciągle nieopowiedziane. "Nikt nie podejmuje gry bez uprzedniego poznania jej zasad, jednak większość z nas gra w nieprzerwaną grę życia bez nich, po prostu nie będąc w stanie odkryć jakimi one są" (Palinurus). Za dawnych dni, gdy Bóg był wciąż żywy – gdy chrześcijaństwo było ciągle żywą siłą w Europie – ludzie mierzyli się tak jak i to robią dzisiaj z niepokojącym pytaniem „Co powinniśmy robić?” Ale odpowiedź wtedy była gotowa: “Przestrzegać bożych przykazań” i ciężar niepokoju był zdejmowany z ich ramion. Obawiali się Boga, bez wątpienia, ale nie czuli strachu przed sobą. Ale teraz gdy Bóg jest martwy, każdy człowiek musi nieść swój ciężar i ten ciężar – dla tych co nie unikają go i nie chowają swych strusich głów w piaskach światowych rozrywek – jest niemożliwie ciężki. Nie, to nie śmierć, której się obawiają nasi nawiedzeni przez niepokój mieszkańcy azylów- to życie.

A jaka jest odpowiedź, być może zapytasz? Tak jak to próbowałem wykazać w artykule KAMMA, odpowiedź dla zwykłego człowieka nie jest oczywista. Z drugiej strony, może on wyczuwać, że jakaś odpowiedź na to powinna być – tak jak sam Nietzsche, gdy pisał:

Łatwo jest mówić o wielu rodzajach niemoralnych czynów; ale czy człowiek miałby siłę by je udźwignąć? Ja na przykład nie zniósłbym złamania mojego słowa czy zabicia; To by mnie wyczerpało i ostatecznie jako rezultat tego bym zmarł - taki byłby mój los.

I te uczucie nie jest błędne – z wyjątkiem tego, że nigdy nie będzie się miało pewności o tym aż do czasu gdy samemu wejrzy się w Naukę Buddy. W międzyczasie wszystko co można zrobić to przyjąć  ją na zaufanie - nawet jeżeli nie z innych powodów jak tylko dla utrzymania się z dala od szpitala dla mentalnie niezrównoważonych. Ale czasy są takie, że każdy komu udało się zobaczyć Naukę Buddy może równie dobrze znaleźć się, czy mu się to podoba czy nie, właśnie tam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.