Strony

wtorek, 22 stycznia 2013

Sztuka bycia sobą

Relacja pomiędzy tymi czterema postawami: obiektywnością, bezpośredniością, subiektywnością i refleksją jest warta rozpatrzenia. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nie ma różnicy pomiędzy bezpośredniością i subiektywnością i pomiędzy obiektywnością i refleksją. Subiektywność i obiektywność z pewnością są w opozycji jak i bezpośredniość i refleksja. Ale bezpośredniość (która jest naiwną akceptacją tego co obecne) jest kompatybilna z obiektywnością, jak widzimy z rady Thomasa Huxleya dla naukowca: “Usiądź przed faktem jak małe dziecko”- a refleksja jest kompatybilna z subiektywnością (gdyż subiektywność jest “byciem sobą” a refleksja będąc samo-poznaniem jest w obrębie subiektywności). W emocjonalnej ekscytacji obiektywność i refleksja podobnie skłaniają się ku zanikowi i tak subiektywność zbliża się do bezpośredniości. Właśnie to daje subiektywności jej złe imię; gdyż paru ludzi zna jakąkolwiek inną subiektywność poza emocjonalną bezpośredniością. Ich ucieczka z emocji jest ku obiektywności w formie raczej rozrywek, niż ku refleksji, która jest trudniejszą drogą samo-kontroli. Goethe opisał raz radę “Poznaj Siebie” jako jedyne wymaganie na które nikt nie narzeka, czy raczej każdy będzie narzekał; człowiek przez jego wszystkie zmysły i wysiłki kierowany jest ku rzeczom zewnętrznym – do świata wokół niego.

Pytanie o autentyczność postawy, mniej lub bardziej koresponduje z parą subiektywno-refleksyjną. Jeżeli ten sposób myślenia może być osiągnięty, to jest on w stanie wiele zmienić w naszym życiu. Kiedy raz się rozpozna, że jest się całkowicie odpowiedzialnym za wszystkie własne decyzje i działania, nie można już dłużej ukrywać się za wygodnymi gotowymi wymówkami, a to choć czyni życie mniej wygodnym przez usunięcie nawykowych klapek na oczy, zaopatruje człowieka w nieoczekiwaną odporność i wytrzymałość w trudnych sytuacjach. Co ważniejsze, to tylko przy tej autentycznej czy odpowiedzialnej postawie Nauka Buddy staje się zrozumiała. Mówisz, że jestem jednym z tych, którzy myślą nie tylko o innych ludziach ale i o sobie jako “oni”. Widzę co masz na myśli i nie zaprzeczam temu, ale trzeba to sformułować inaczej. Jest zupełnie niemożliwe by zobaczyć siebie tak jak się widzi inne osoby (a przynajmniej nie autentycznie) i tak nie mogę być “oni” dla siebie jak inni są “oni” dla mnie. Ludzie w większej części żyją obiektywno-bezpośrednim sposobem. To oznacza, że są totalnie zaabsorbowani i zidentyfikowani z pozytywnymi światowymi interesami i projektami, których jest nieskończona różnorodność. Chociaż różnią się od siebie swymi indywidualnymi naturami, zawartością ich odpowiednich pozytywności, to są tacy sami w byciu pozytywnymi. I tak chociaż fundamentalną relacją pomiędzy pozytywnymi jest konflikt (z powodu ich indywidualnych różnic) jawią się jeden drugiemu jako będący w tej samej łodzi pozytywności i myślą oni o ludziach generalnie w terminach ludzkiej solidarności jako “my”.

Ale osoba, która żyje subiektywno-refleksyjnym sposobem jest zaabsorbowana i zidentyfikowana nie z pozytywnym światem ale z sobą. Świat, oczywiście pozostaje “tam” ale jest uważany za przypadkowy (Husserl mówi, że taki człowiek “wkłada go w nawias”) a to znaczy, że odrzuca on jakąkolwiek pozytywną identyfikację jako nieważną. Nie jest on już dłużej “politykiem”, czy “rybakiem” ale “ja”. Lecz to co my nazywamy “ja”, jeżeli nie otrzyma pozytywnej identyfikacji z zewnątrz, pozostaje puste, innymi słowy, negatywne. “Ja” jednakże jest pozytywne w tym sensie, że szuka identyfikacji. I tak osoba, która identyfikuje się z samym sobą odnajduje, że jej pozytywność składa się z negatywności – nie przekonującego “ja jestem tym” czy “ja jestem tamtym” pozytywniaka ale trudnym do zrozumienia, kłopotliwym czy nawet niepokojącym; “Czym jestem?” Wieczne powtarzanie tego wiecznie nieodpowiedzianego pytania jest początkiem mądrości (to początek filozofii) ale pokusa by wyposażyć się w definitywną odpowiedź jest zwykle zbyt mocna i człowiek wpada w błędny pogląd tego czy innego rodzaju. (Potrzeba Buddy by wskazał drogę wyjścia z tej niemożliwej sytuacji). Dla sotopanny, który rozumie esencję Nauki Buddy to pytanie wciąż powstaje, ale widzi on, że jest ono nie do odpowiedzenia i nie martwi się tym; dla arahata pytanie już dłużej nie powstaje i to finałowy spokój.

Osoba ta, zatem mając swój środek ciężkości w sobie zamiast w świecie (sytuacja choć zwykle znajdywana jako przyrodzona, może jednak być uzyskana przez praktykę) daleka od widzenia siebie z czystą solidną obiektywną definicją, z którą inni ludzie mogą być widziani, dostrzega siebie ledwo jako cokolwiek definiowalnego, dla siebie jest on w najlepszym razie “czym jeżeli czymkolwiek?”. Dokładnie ten brak zakładanej identyfikacji jest sekretną siłą jego pozycji – dla niego znak zapytania jest esencjonalny i jego pozytywna identyfikacja w świecie przypadkowa i cokolwiek zdarzy mu się w pozytywnym sensie, znak zapytania ciągle pozostanie, znak, który jest wszystkim o co rzeczywiście się troszczy. Jest oczywiście zestresowany gdy jego znajomy świat zaczyna się rozpadać, co nieuniknienie się dzieje, ale odwrotnie niż pozytywny, jest on zdolny do upadku na siebie i uniknięcia totalnej rozpaczy. To również ta cecha tak martwi pozytywnych, gdyż oni naturalnie zakładają, że każdy jest pozytywny i są przyzwyczajeni do postrzegania innych przez ich pozytywny kontekst i kiedy zdarzy się, że spotkają negatywnego, nie znajdują nic czego mogliby się uchwycić. 

Całkiem często zdarza się, że pozytywny przypisuje negatywnemu rozliczne sekretne motywy, przypuszczając, że nie zdołał go zrozumieć (w pozytywnym sensie) ale to czego nie zdołał zrozumieć, to to, że właściwie nie ma tu nic do zrozumienia. Ale negatywny, będąc sam rzadkim ptakiem (jak to przyznałeś) jest przyzwyczajony do pozytywnych, którzy go otaczają i nie myli ich z negatywnymi. Rozumie on (albo przynajmniej czuje), że powszechny czynnik pozytywności, który łączy ich razem w “my” ludzkiej solidarności, nie rozciąga się na niego i ludzkość to dla niego “oni”. Kiedy negatywny spotka innego negatywnego, skłaniają się oni do zjednoczenia w swobodnej wzajemnej obojętności. Inaczej niż dwóch pozytywnych, różniących się ich odpowiednimi pozytywnościami, trzymającymi ich osobno, dwóch negatywnych nie ma nic co by ich separowało i jeden negatywny rozpoznaje drugiego przez jego szczególną przezroczystość, (podczas gdy pozytywny jest nieprzezroczysty). Dla Heideggera kontemplacja własnej śmierci jest kluczem do autentyczności. Oto podsumowanie poglądów Heideggera na tą sprawę:

Śmierć zatem jest kluczem do autentycznego życia, ewentualną i zawsze obecną możliwością, która wiąże razem i stabilizuje moją egzystencję ... Antycypuję śmierć ... przez życie w obecności śmierci jako zawsze bezpośrednio obecnej możliwości wszystko podważającej. Ta pełnokrwista akceptacja śmierci przeżywana jest autentyczną osobistą egzystencją. Wszystko jest wzięte za zależne. Wszystko jest zdewaluowane. Osobista egzystencja i wszystko napotykane w osobistej egzystencji jest akceptowane jako nic, jako bez znaczenia, upadłe pod ciosem jej możliwej niemożliwości. Widzę wszystkie moje możliwości jako już zanihilowane w śmierci tak jak one będą, jak te innych w ich kolei. W obliczu tej kapitalnej możliwości, która pożera wszystkie inne są tylko dwie alternatywy – akceptacja albo rozrywki. Nawet ten wybór jest rzadkim przywilejem, gdyż paru jest przebudzonych przez strach rozpoznania wyboru, większość gubi się w iluzjach codziennego życia. Wybrać akceptację śmierci jako nadrzędną i normatywną możliwość mojej egzystencji to nie odrzucenie świata, odmowa uczestnictwa w jego codziennych zajęciach, to odmowa bycia zwiedzonym i odmowa identyfikowania się z zajęciami, w które się angażuję; to wziąć je za to co są warte – nic. Z tego oderwania wytryska siła, godność, tolerancja autentycznej ludzkiej egzystencji.
*
Słowo nieautentyczny jest używane przez Heideggera by opisać strusią postawę człowieka, który szuka ucieczki od samo-odpowiedzialności przez stanie się anonimowym członkiem tłumu. To normalna postawa prawie każdego. By być autentycznym, człowiek musi stale być świadomym swej całkowitej odpowiedzialności za to czym jest. Na przykład sędzia może nie czuć się osobiście odpowiedzialnym za skazujące wyroki. Będzie on mówił, że jako sędzia jest jego obowiązkiem by karać. Innymi słowy czuje się on anonimowym reprezentantem Sądownictwa, i to Sądownictwo musi wziąć za to odpowiedzialność. Taki człowiek jest nieautentyczny. Jeżeli pragnie być autentyczny musi myśleć refleksyjnie, czy siedząc na Ławie, czy pobierając swoje dochody;”Dlaczego karzę?. Ponieważ moim obowiązkiem jako sędziego jest karanie. Dlaczego jestem sędzią? Czy jest moim obowiązkiem bycie sędzią? Nie. Jestem sędzią bo sam wybrałem bycie sędzią. Wybrałem bycie tym, który karze w imieniu prawa. Czy mogę jeżeli rzeczywiście tego chcę, wybrać nie bycie sędzią?. Tak. Jestem absolutnie wolny by w dowolnym momencie przestać być sędzią jeżeli tak wybiorę. Jeżeli tak jest, to kiedy winny człowiek przychodzi do mnie po orzeczenie, czy mam możliwość by go nie karać?. Tak, mogę wstać i wyjść z sali i zrezygnować z mojej pracy. A zatem jeżeli zamiast tego skarzę go, czy jestem odpowiedzialny? Jestem całkowicie odpowiedzialny".

Ważnym punktem jest to, że nic czym jestem obecnie nie może się ukryć przed refleksją i jestem przez to totalnie otwarty na samo-krytykę. Gdyby nie to, medytacja nie byłaby bardziej skuteczna przeciwko mentalnym skalaniom niż witamina C w leczeniu raka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.